OMIJAJĄ GÓRY :)




Mont Ventoux

PRZYGOTOWANIE DO WYJAZDU.

Data wyjazdu do Francji i zdobycie MtVentoux ustalona była już ponad 2 lata temu i zmieniała się wielokrotnie. Co powodowało kolejne przesunięcia terminów? Najczęsciej brak czasu, brak formy, brak odpowiedniego sprzętu, a może po prostu brak determinacji.
Ostatecznie nasz wyjazd wypadł w weekend 1- majowy 2011. To chyba idealny termin wyjazdów do Prowansji. Temperatury 20-25 C na poziomie 300-500 m. n.p.m.
Ten termin to był w naszym przypadku "strzał w ciemność".
Pojechaliśmy w weekend - bo tak wyszło.
Oprócz sprawdzenia się na trasach TdF, inną motywacją do wycieczki "Francja w siodle"
była książka Andrzeja Bobkowskiego pt. " Szkice piórkiem". 1000 stron drobnego druku o Francji z czasów II Wony Światowej. Książka pisana przez Polaka intelektualistę, rowerzystę o Francji i  o Farancuzach. Chcieliśmy sprawdzić jego entuzjazm do Francji i jego stosunek do Francuzów.
Mieliśmy ze sobą jeszcze jedną ksiąkę "Wszystkie podjazdy w TdF". Znajdziecie tam opis każdego podjazdu użytego w TdF. Mont Ventoux uzyskał  maxymalną ilość - pięć gwiazdek. To jeden z trudniejszych podjazdów tego ciękiego wyścigu.
Jeden z poważniejszych dylematów przedwyjazdowych to dobór przełożenia. Chciałem jechać na 34/25, ale ostatecznie miałem 34/27.

PIERWSZE PODEJŚCIE.

W następny dzień po 29-cio godzinnej podróży, powinno się lekko pojeździć, rozprostować kości, rozluźnić mięśnie. Nie daliśmy rady odłożyć zdobycia szczytu. Za długo czekaliśmy na tę możliwość sprawdzenia siebie.  Makaron i na górę!
Troszke się pogubiiśmy na początku. Ja zacząłem podjazd z Bedoin sam. Miałem zamiar dogonić Michała i Roberta gdzieś na trasie. Po 3 kilometrach podjazdu zawróciłem żeby jednak wyjechać z Kozłem, ale nie spotkałem go na dole i rozpocząłem podjazd drugi raz znowu sam.
Na początek wyprzedziłem jednego kolarza, potem po około 3 kilometrach ukazał mi się kolejny. Do tego kolejnego zbiżałem się jednak bardzo wolno - był mocny.
Na około piątym kilometrze dogoniłem go jednak. Okazało sie że to Kozioł i że jest to juz jego drugi podjazd tego dnia. Zaczęło się juz bardzo stromo, zacząłem szukać odpowiedniego przełożenia, ale przerzutaka nie chciała się dobrze ustawić i strzelał mi łańcuh. Jadę za Kozłem reguluje przerzutkę na wszystkie możliwe sposoby, a i tak łańcuch strzela i strzela.
Powinenem był się zatrzymać i sprawdzić co się dzieje, ale jak to, zatrzymać się, zaraz by powiedzieli że mi przerzutka w nogach strzeliła. Jadę dalej.
Mineliśmy Roberta i Michała jechałem juz z 50 m za Kozłem. Nagle trach, łańcuch w szprychach, przerzutka dynda na lince, złamany hak.
Nawet się mocno nie wkurzyłem. Jazda w dół do kwaterki we Flasan.
Jedno było pewne - muszę dziś wyjechać na tę górę!
Niedziela - sklepy w Rowerowe w Bedoin pozamykane. Sprawdzamy Malaucene, też zamknięte. Pozostaje poczekać do poniedziałku - z reperacją roweru, ale nie z wyjazdem na szczyt!
Robert pożyczy mi swój rower. 39/27, wiem że dam radę.

NA ROWERZE ROBERTA.

Oprócz roweru pożyczyłem też od Roberta buty, trochę za duże. Nie chodziło przecież tu o wynik, ale jakiekolwiek zdobycie tej góry. Startuje na luzie, na stromszych odcinkach mam zamiar wstawać siodła. 39/27 wystarcza jak się czasami wstanie z siodła. Mięcej przydałoby się poczas filmowania. Chyba nikogo nie wyprzedzam i na pewno mnie nikt nie wyprzedza. Wystartowałem przed 1700. Mijam się tylko ze zjeżdżającymi, między innymi zjeżdża też Kozioł - już po raz trzeci jednego dnia.
Na szczycie udzielam kilku wywiadów Holendrom, którzy będą jutro też atakować! 
Zjeżdżam - mimo że założyłem kurtkę zimno jak nie wiem co, Zastanawiam się jak bardzo bedę zmarznięty na dole. Szczęście się jednak do mnie uśmiechnęło, spotykam busa naszej ekipy i zjeżdżam w ciepełku.

NA PRAWDZIWYM ROWERZE

Z  rana wypad do Bedoin naprawić rower i z Romkiem do lekarza. W Bedoin coponiedziałkowy jarmark - śliwki, mydło (lawendowe) i powidło.
Dwa sklepy rowerowe. W pierwszym, gdy pytam o hak, nie chcą nawet sprawdzać czy maja. Prawdopodobieństwo że właśnie taki jest  równa się prawie zero. Mają z 50 różnych haków ale żaden nie chce pasowac do mojego Bottechia. W drugim sklepie jakimś cudem znajdują hak dla mnie, ale podkreślają że to duże szczęście. Zawsze miejcie ze spobą na wyjeździe zapasowy hak do swojego roweru. Podobno jedna firma może mieć dla każdego modelu roweru inny hak.
Łańcuch, linka, bowden i hak 50E - przyzwoicie.
O 1600 rower i ja gotowy do jazdy.
 Początek spokojnie, tentno 20 uderzeń mniej niż dnia poprzedniego. Nikogo z przodu, nikogo z tyłu, 34/19 luz. Na początku stromego odcinka ukazują się pierwsi kolarze. Już nie mogę jechać tak wolno, gonię, staram się robić zdjęcia. Podczas robienia zdjęć przydaje się 27. Można uspokoić oddech. Tentno rośnie do 160. Mijam kolejnego kolarza za chwilę następnego. Idzie naprawdę dobrze. Kilkaset metrów przed wypłaszczenem koło Chalet Reynard mijam dwóch Holendrów, jeden siada mi na koło potem urywa mnie, następnie za kilkaset metrów zatrzymuje się pod jakimś pretekstem. W końcu zostawiam go w tyle. Tu na otwartym terenie jest dobry przegląd. Na trasie widzę dwóch, których za chwilkę mijam, a powyżej jeden w czerwonym stroju już od dłuższego czasu utrzymuje swoją przewagę. Rzucam 34/17 i na stojąco dochodzę kolegę jakieś 1500m przed szczytem.
W miedzyczasie zaczyna padać i grzmieć. Kolega w czerwonym stroju pyta czy te grzmoty mogą być niebezpieczne, no co, pewnie mogą, ale nie muszą. Mijamy pomnik Simphsona. Pomyślałem że jak nas trafi piorun to może też byśmy taki mieli, ale raczej nie, wieć lepiej żeby nas nie trafił.
Jakieś 500 m do szczytu nie wytrzymałem i dorzuciłem mocy, tentno 170, kolega w czerwonym strzelił. Wkoło mnie strzelały pioruny. Gdy byłem pod wierzą słychać było trzaski krótkiego spięcia, a grzmoty gdzieś w oddali.  Na szczyt wjechałem w 1 godzinę i 50 minut.

 Na powitanie na szczycie burza rozpętała się na dobre. Grad, bardzo silne podmuchy wiatru bardzo zimno. Zaczyna mi być naprawdę bardzo zimno. Zakładam ciepłą kurtkę, ale to niewiele pomaga. Cały mokry, lodowaty wiatr, grad a tu trzeba jechać w dół. Kolega w czerwonym dojeżdża i biadoli że też mu zimno i jutro bedzie chory. Ja mu na to "co cię nie zabije to cię wzmocni" Chyba nie zrozumiał albo nie uwierzył.
 Jadę w dół. Po 1000m nie daję rady i przechodzę do marszu. Trzęsę się cały jak galareta, tyle że moja amplituda wstrząsów ma z 10 cm. Dłonie z drewna nie mogą trzymać kierownicy ani hamować. 5 minut marszu w dół trochę mnie rozgrzewa. Wsiadam na rower i znowu zjazd do przemarznięcia. Tak docieram do opuszczonego domku schroniska. W pobliżu źródełko, nad domkiem dym! Wchodzę do środka a tam dwuch takich jak ja, tyle że bez kurtek pali ogień w kominku. Ryjemy ze śmiechu, trzęsiemy się wszyscy z zimna i ze śmiechu. Zostawiam ich bo moja taktyka 5 minut marszu i minuta zjazdu zdaje egzamin. W lesie znacznie cieplej, naprawdę  komfortowo. Przedłużam zjazdy do kilku minut. Okazuje się że na dole wcale nie padało. Tutaj nie było żadnej przygody, przecież oni mi nie uwierzą!
W sumie na podjeździe wyprzedziłem 13 kolarzy. Oglądałem się co chwilę ale nikt mnie nie dochodził. Co kilka minut robiłem zdjęcia. Można je zobaczyć na everytrail.com przypisane do miejsca pstryknięcia, albo poniżej zdjęcia w dobrej jakości.

  




...............


KAŻDY WYJEDZIE TO KWESTIA PRZEŁOŻENIA I CZASU!



FILMY

Mont Ventoux wyjazd 2 maja 2011 - mp4 3’32’’ 22MB


ZDJĘCIA



Żeby uczestniczyć w treningu trzeba sie najpierw umówć, najlepiej dzwoniąć pod nr 501208461 - Tomek

PŁASKO